środa, 24 grudnia 2014

PIĘĆ


"Ból fizyczny ma w sobie to dobrego, że jeśli przekroczy pewną granicę, zabija. Ból psychiczny, kiedy boli nas serce, zabija nas codziennie od nowa, jednak ciągle żyjemy."

~*~

Pierwszy tydzień był męczarnią. Mimo tego o czym myślałam w lesie, moje zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. Świadomość, że już nigdy więcej nie zobaczę, usłyszę i dotknę mojego ojca, przygniatała mnie z dnia na dzień coraz bardziej.
Nie jadłam, nie piłam, nie spałam i z nikim nie rozmawiałam. Czasami, jeśli ktoś naprawdę się starał, wypijałam kilka łyków wody. Za dnia siedziałam na łóżku i tępo wpatrywałam się w ścianę stojącą naprzeciwko mojego posłania, w nocy zaś wychodziłam posiedzieć w moim ulubionym miejscu i tak aż do świtu.
Czułam się fatalnie, a wyglądałam jeszcze gorzej. Podkrążone i przekrwione oczy, zapadłe policzki, wygniecione oraz nieświeże ciuchy, tłuste strąki włosów opadające mi na ramiona. I chociaż na twarz miałam nałożoną maskę obojętności, to w oczach czaił się ból.
Nie płakałam.
To nie dlatego, że przestałam się tym wszystkim przejmować, tylko po prostu zapas łez już się skończył. Wokół siebie roztaczałam taką aurę nieszczęścia i przygnębienia, że domek zazwyczaj stał pusty. Ludzie nie mogli wytrzymać w takiej atmosferze, więc trzymali się ode mnie z daleka.
Nie nosiłam też tego pierścionka od taty. Próbowałam się do tego przekonać, lecz zakończyło się to niepowodzeniem. Prezent spoczywał teraz bezpiecznie pod materacem, ukryty przed chciwymi spojrzeniami moich współlokatorów, a ja starałam się nie zaprzątać sobie nim głowy. Teraz wiedziałam jak czuł się tata, po stracie mojej matki i dlaczego nie mieliśmy w domu żadnej rzeczy, która by mu o niej przypominała.
Travis i Connor czasami próbowali poprawić mi humor, czy chociażby zmusić do rozmowy, lecz nie przynosiło to żadnych efektów. Thomas kilka razy przysiadł się do mnie, dzieląc milczeniem. Chejron też starał się jakoś interweniować, jednak jego też zignorowałam. Kto by się spodziewał, że nagle wszyscy zaczynają się mną interesować? Wszyscy próbowali, jednak po jakimś czasie poddawali się. Jedynie Ashton i razem z nim Leon, uparcie przychodzili każdego dnia i nie rezygnowali z prób wyrwania mnie z tego stanu otępienia.
Jak co dzień, przyszli do mnie wieczorem,by opowiedzieć co się dzisiejszego dnia wydarzyło.
- ... i wtedy na scenę wkroczył Chejron. Za karę, córeczki Afrodyty muszą sprzątać przez kilka kolejnych dni domek Aresa. Nawet nie wyobrażasz sobie jakie były wściekłe! - Valdez  z zapałem relacjonował poranną kłótnię pomiędzy córkami Afrodyty a dziećmi Aresa. To wszystko jednak dochodziło do mnie jakby przez mgłę. Myślami byłam gdzie indziej, przy kimś innym.
- I nie wydaje mi się,by to był koniec tej małej wojny. To tylko jedna z ich bitew. - Dodał swoje trzy grosze Ashton, ściskając mocniej moją dłoń.
- Córka Afrodyty Evelyn, tak się wkurzyła, że Clarisse przez następny tydzień będzie latała w sukience. Pierwszy raz widziałem ją tak rozwścieczoną - zarechotał syn Hefajstosa. - Teraz wszyscy czekają na odwet ze strony Clarisse.
- Nie pomyślcie sobie, że was stąd wyganiam, ale macie dosłownie pięć minut zanim zacznie się cisza nocna i cały domek nie wróci. - Do pomieszczenia niespodziewanie wszedł Thomas. - Wtedy bracia Hood nie będą tak uprzejmi jak ja i z hukiem wylądujecie za drzwiami. A tego raczej wolicie uniknąć.
- No dobra, zbieramy się Leo. Tom ma całkowitą rację, a i tak się tutaj zasiedzieliśmy. - Ashton pociągnął za koszulkę swojego przyjaciela, który najwidoczniej nie miał ochoty nigdzie się stąd wybierać.W końcu jednak podniósł się niechętnie i ruszył za synem Apolla.
- To do zobaczenia jutro Mel! - krzyknęli jednocześnie w moją stronę,jednak odpowiedziała im cisza. Zrezygnowani, ze spuszczonymi głowami wyszli, lekko trzaskając przy tym drzwiami.
Thomas zerknął na mnie, lecz zaraz speszony odwrócił wzrok. Pewnie był zdziwiony, że osoba która zaledwie tydzień wcześniej śmiała się i żartowała, teraz tak się zachowuje. Cóż, ludzie potrafią zmienić się z dnia na dzień, a ja jestem tylko jednym z wielu przykładów.
Jak mówił syn Hermesa, po chwili cały domek został zapełniony przez zamieszkujących go półbogów. Wygłupiali się, zachowywali hałaśliwie i głośno rozmawiali. Czekałam aż wszyscy pójdą spać, bym nareszcie mogła się stąd wymknąć. Oni jednak w żadnym wypadku nie mieli takich zamiarów. Nienawidziłam jak ktoś swoją bezmyślnością krzyżował mi plany. Wcześniej pewnie straciłabym panowanie nad sobą i coś im nagadała. Teraz jednak zamierzałam postawić na coś, czego miałam bardzo mało i czego rzadko używałam, czyli cierpliwość.
Minęły ponad dwie godziny, zanim wszystkie rozmowy ucichły i słychać było tylko spokojne oddechy moich śpiących współlokatorów. Powoli wstałam, tak by nikogo nie zbudzić i na palcach ruszyłam w stronę drzwi. Z każdym skrzypnięciem podłogi, moją twarz wykrzywiał grymas. Mogłoby kogoś obudzić ze snu, a to była ostania rzecz na mojej liście rzeczy, które bym chciała. Nagle delikatnie zahaczyłam o coś stopą. Tym czymś, okazała się być ręka jednego z obozowiczów. Wstrzymałam oddech, gdy zaczął niespokojnie mamrotać przez sen rzeczy pozbawione jakiegokolwiek sensu. Słyszałam przyspieszone i ciężkie bicie własnego serca, które zapewne obudziłoby nawet zmarłego. Dałam sobie mentalnie w twarz. Przecież on na pewno usłyszy i to będzie koniec moich planów. Przed oczami już widziałam jaką będę miała pogadankę z Chejronem, a może nawet z tym panem D., na którego tak wszyscy złorzeczą. Na moje szczęście, chłopak miał tak twardy sen, że po chwili niespokojnego wiercenia, przewrócił się na drugi bok i kontynuował wcześniejszą czynność. Cicho wypuściłam wstrzymywane powietrze z płuc. Tak niewiele brakowało.
Reszta drogi poszła gładko i bez żadnych przeszkód. Przechodząc przez próg, poczułam jak wiatr lekko owiewa moją twarz. Bez pośpiechu i ostrożnie ruszyłam do mojego ulubionego miejsca. Było to ogromne drzewo iglaste na wzgórzu. Kiedy za pierwszym razem tam poszłam, nie zauważyłam leżącego obok smoka. Nie pytajcie jak, sama jestem załamana swoją ślepotą. Dopiero po jakimś czasie stworzenie dało mi znać o swojej obecności, lekko trącając moją dłoń pyskiem. Myślałam wtedy, że jeszcze chwila, a moja dusza się ze mnie ulotni. Byłam tak przerażona, że nie mogłam wydusić z siebie żadnego dźwięku, a nogi jakby wrosły mi w ziemię. Jednak jak się później okazało, gad wcale nie miał w złych zamiarów. A wręcz przeciwnie, odnosił się do mnie bardzo przyjaźnie i od tamtej pory przychodziłam tutaj codziennie.
- Cześć maluchu. - szepnęłam, zwijając się w kłębek w zagłębieniu jego szyi.
Tak na prawdę, to wcale nie był taki mały. Z powodzeniem mógł owinąć się wokół tej sosny, co tylko potwierdzało jego ogrom. Miał łuski w kolorze miedzi, od których odbijał się blask Księżyca. Lubiłam tutaj przychodzić bo smok dzięki swojej umiejętności ziania ogniem, był cały czas przyjemnie rozgrzany. Ale był jeszcze jeden powód. Z tego miejsca mogłam zobaczyć cały Obóz, który był teraz pogrążony we śnie. Widok zapierał dech w piersi. Od domku Artemidy biła poświata, tak bardzo podobna do tej należącej do Księżyca. Za to - jak się zdawało - domek Apolla nawet w nocy był skąpany w świetle przypominającym słoneczne i ciężko było utrzymać na nim wzrok. Oba domki nadawały Obozowi niesamowity klimat.
- Kolejna noc w swoim towarzystwie przed nami. - Delikatnie objęłam gada jedną ręką wokół szyi, układając się wygodniej. W odpowiedzi usłyszałam głęboki pomruk zadowolenia. Cichy i jednostajny oddech mojego towarzysza odprężał mnie i sprawiał, że czułam się coraz bardziej senna. Po raz pierwszy od pojawienia się tutaj, czułam jak kleją mi się oczy. Powitałam to z dużym zadowoleniem.
Mocniej opatuliłam się bluzą, szepcząc ciche "dobranoc" w przestrzeń i nie oczekując nawet odpowiedzi. Nie minęło pięć minut, a już spałam.



Znalazłam się na polanie pełnej słonecznego światła. Wokół słychać było cichą i słodką melodię, a także szczekanie psów, rozmowy oraz śmiechy. Widziałam ludzi siedzących na trawie i rozkoszujących się owocami, które leżały w ogromnych ilościach w plecionych koszach.
Wszędzie latały wielobarwne motyle, co chwilę przysiadając na którymś z kwiatów o jaskrawych kolorach. Czuć było zapach różnych potraw i napojów. Z małego lasku można było usłyszeć odgłosy polowania.
To wszystko nie dało się nazwać inaczej, niż istnym rajem.
Ujrzałam postać mężczyzny idącą w moim kierunku. Ubrany był w białą tunikę, przepasaną srebrnym sznurkiem a stopy miał bose. Przez złotą poświatę, która od niego biła, wyglądał jak jakiś młody bóg czy ktoś w tym rodzaju. Nie śpiesząc się, podszedł do mnie z ciepłym uśmiechem.
- Miło cię tu widzieć Melody. - zaczął rozmowę, nie zważając na moją dość odpychającą minę.
- Kim jesteś? I skąd znasz moje imię?
- Wspomnieniem. A znam je dlatego, że ojciec o takich rzeczach nie zapomina, nawet po śmierci. - rozłożył ręce, jakby się prezentując.
- Dobra. Widzę, że mamy tutaj kolejnego świra. Po pierwsze: nie możesz być moim ojcem, bo wyglądasz, jakbyś był ode mnie zaledwie kilka lat starszy. Po drugie: ja cię nawet nie znam. - starałam się zachować cierpliwość. Krzyk nic by tutaj nie zdziałał, bo z takimi ludźmi to trzeba na spokojnie.
Czy ja zawsze na swojej drodze muszę spotykać tylko i wyłącznie ludzi, którzy mają coś nie tak ze swoją psychiką?
- Cóż, może źle się wyraziłem. Jestem wspomnieniami twojego ojca. Znajdujemy się w przedsionku Elizjum, gdzie ludzie jeśli chcą przejść dalej, zostawiają część swojej duszy, która przechowuje wspomnienia. Zawsze mogą tu jednak wrócić. Ta część duszy, która tutaj zostaje, przybiera wygląd jej właściciela. Wygląd zależy od tego w jakim okresie życia był najszczęśliwszym. - usłyszałam wyjaśnienie. - Ja teraz mam dokładnie dwadzieścia lat, czyli tyle..
- ... Ile miałeś kiedy poznałeś mamę. - dokończyłam za niego, zaczynając to wszystko rozumieć. Przyjrzałam mu się bliżej i stwierdziłam, że to na pewno on. Taki uśmiech i błysk w oczach, posiadał tylko mój rodziciel.
- Szybko łapiesz. - tata, ale jakby nie on (bogowie, słyszycie jak to brzmi?) uśmiechnął się szeroko.
- To w takim razie po co mnie tu sprowadziłeś? - to pytanie na chwilę zawisło w powietrzu.
Widziałam jak jego twarz poważnieje i przybiera surowego oraz rodzicielskiego wyrazu, co w jego wieku wyglądało dość dziwnie. Jego nagła zmiana nastroju mówiła tylko jedno. Nie sprowadził mnie tutaj by pogadać o motylkach i kwiatuszkach.
- Z pewnego źródła dowiedziałem się, jak ostatnio wygląda twoje zachowanie i chciałbym z tobą na ten temat porozmawiać. - zbliżył się trochę, a mi przyspieszyło serce. Mój zmarły ojciec będzie mi robił wyrzuty, jak zachowuje się po jego śmierci? Przepraszam bardzo, ale czy ja przypadkiem nie gram w jakimś pochlastanym filmie? A może to ukryta kamera?
- Wiem, że bardzo cierpisz z powodu tego co się stało, ale nie możesz się tak zachowywać. Czy ty naprawdę masz zamiar spędzić jakąś część życia na żałobie i opłakiwaniu mnie? - spytał cicho, a ja ledwo powstrzymałam się przed pokiwaniem twierdząco głową.
Właśnie tak sobie wyobrażałam niedaleką przyszłość: zrozpaczony i samotny wyrzutek, płaczący po stracie ukochanego ojca pośród swoich, niedawno przygarniętych dwunastu kotów. Jednak ugryzłam się w język i milczałam.
- To w żadnym wypadku nie jest twoja wina. Poświęciłem się, byś ty mogła żyć dalej. I gdybym miał ponownie stanąć przed takim wyborem, nie wahałbym się ani chwili i zrobił to samo. Myślisz, że opuściłem cię już na zawsze. Jednak nadal przy tobie jestem. Może nie materialnie, ale to się nie liczy. Ważne jest to, że masz mnie przy sobie. W szczególnym miejscu, w twoim sercu. - Wziął moją twarz w swoje dłonie, jednocześnie zmuszając bym na niego spojrzała.
- Nie chcę cię w moim sercu, chcę byś był ze mną. Żebyśmy oglądali razem filmy, żebyś chodził na moje wywiadówki, żebyś chociaż raz nakrzyczał na mnie za złe oceny! Chcę cię ze mną... - Złamał mi się głos, a po policzkach zaczęły płynąć słone łzy.
- Jesteś na tyle silną osóbką, że nie jestem tak bardzo potrzebny w twoim życiu, jak ci się wydaje. - Usłyszałam cichy śmiech z jego ust. - Jeśli ja pogodziłem się z moim odejściem ze świata żywych, to ty też możesz to zrobić. Ja naprawdę nie mam tutaj źle.
- Tak bardzo za tobą tęsknię - wyszeptałam, ocierając dłonią twarz, która była mokra od łez.
- Zawsze będę przy tobie. - Złożył delikatny pocałunek na moim czole. - I pamiętaj, jesteś silną i mądrą dziewczyną. Nie pozwól by smutek zamienił cię w osobę, którą nie jesteś.
Jego głos zrobił się niewyraźny, jakby dochodził zza grubej kurtyny. Uśmiechnął się do mnie ostatni raz, po czym odwrócił i zaczął iść w swoją stronę. Obraz przed moimi oczami zaczął się kręcić i mieszać, łącząc ze sobą wszystkie kolory.
- Poczekaj chwilę! Od kogo się tego dowiedziałeś? Kto jest tym twoim źródłem? - krzyknęłam, lecz mój głos zaginął w powstającym szumie, a tata już i tak był za daleko by cokolwiek usłyszeć.
Wszystko zaczęło powoli znikać i rozpływać, a ja obudziłam się przy czerwonych promieniach wschodzącego Słońca.


~*~

Przez całą drogę do Jedenastki, myślałam nad tym snem. Wspomnienia związane z moim ojcem, przestały sprawiać mi ból, a zaczęły dawać radość. Nie odczuwałam już tej ziejącej pustki w moim wnętrzu. Tylko dlaczego?
To wszystko wydawało się być takie realne i namacalne, chociaż nie byłoby to możliwe. Jakbym powiedziała jakiejś normalnej osobie, że we śnie ukazał mi się nie żyjący ojciec i zaczął gadać o jakimś Elizjum i czerpaniu szczęścia z życia, to już dawno dzwoniłaby do zakładu psychiatrycznego, z zapytaniem czy nie mają przypadkiem wolnych miejsc.
No właśnie, normalnej osobie.
A tutaj nikt i nic nie jest normalne. Podstawowe ostrzeżenie, które dostajesz po dostaniu się do Obozu: Jeśli coś tutaj wydaje ci się choć odrobinę dziwne, to powinnaś zacząć uciekać, bo z pewnością będzie chciało cię pożreć. I nie ważne, czy będzie to potwór czy kubek.
Na tej zasadzie działa ta pokręcona rzeczywistość.
Delikatnie nacisnęłam klamkę i wślizgnęłam się do środka domku. Wszyscy obozowicze jeszcze spali, co przyjęłam z wielką ulgą. Podeszłam do swojego posłania, uważając przy tym, by na nikogo nie nadepnąć i wyjęłam spod materaca pierścień, który dostałam od ojca. Widziałam jak skrzy się w słonecznym świetle. Obracałam go między palcami, uważnie przyglądając mu się z każdej strony. Nagle coś przykuło moją uwagę. Na jednym z listków miał wypuklenie, które wyglądało jak malutkie zwierzę. Przy najbliższej okazji będę musiała zapytać się o Leona. W końcu jego ojciec jest też bogiem złotnictwa, a więc zobowiązuje go to, do znania się na takich rzeczach. Przez chwilę wahałam się czy odłożyć go na miejsce, jednak zrezygnowałam z tego pomysłu. Teraz miało się wszystko zmienić. Pierścionek nałożyłam na wskazujący palec prawej dłoni, jednocześnie składając sobie obietnicę. Już nigdy więcej nie będę taka słaba, jak byłam teraz. Weszłam do całkiem obcego świata i muszę pokazać swoją wartość. Nie będę płakać, nie będę okazywać bólu. Nikt już nigdy nie będzie widział moich łez, wywołanych negatywnymi emocjami. Wyzbędę się tego wszystkiego by pokazać, że nie jestem tylko słabą dziewczynką, którą każdy musi chronić. Potrafię o siebie zadbać sama.
Zmotywowana, wzięłam czyste rzeczy do ubrania i poszłam do łazienki. Po wzięciu szybkiego prysznica, stanęłam przed lustrem i zaczęłam rozczesywać wilgotne włosy. Zauważyłam, że z każdą chwilą zmieniają swój odcień na jaśniejszy, tak że zamiast czarnych, były teraz koloru jasnej zieleni. I naprawdę czułam się tak, jak pokazywały to moje włosy. Spokojna i coraz bardziej radosna.
Usłyszałam natarczywe pukanie do drzwi i przytłumiony głos.
- Jest ktoś w środku? Jeśli tak, to lepiej się pośpiesz!
- Daj mi minutkę! - odkrzyknęłam, zbierając swoje rzeczy i podsuszając włosy.
Wychodząc, uderzyłam drzwiami osobę, która czekała aż zwolni się łazienka.
- Ej, zęby chcesz mi wybić? Mam jednak szczerą nadzieję, że nie, bo będą mi jeszcze potrzebne. - Chłopak podniósł się z podłogi, otrzepując z kurzy i masując nos.
- Naprawdę bardzo cie przepraszam! To wcale nie było specjalnie - uśmiechnęłam się przepraszająco, a odchodząc krzyknęłam - Miłego dnia!
- I nawzajem. - Zdziwiony wydał z siebie cichy pomruk, odprowadzając mnie wzrokiem.
Szybko odniosłam brudne ciuchy do specjalnie przygotowanego dla mnie kosza. Domek powoli budził się do życia. Pełna energii i napędzana moim ADHD, wybiegłam z niego. Dzisiejszy dzień miałam zamiar spędzić aktywnie. Najpierw jednak musiałam poczekać na Leo i Ashtona, bo bez nich nie potrafiłam się po tym miejscu poruszać. Jedyna droga, która tak naprawdę utkwiła mi w pamięci, prowadziła do jadalni. Zaczęłam iść w wybraną stronę, cały czas się rozglądając i licząc, że magicznym sposobem chłopaki nagle się tutaj pojawią.
- Szukasz może kogoś? - Poczułam lekkie klepnięcie w ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam dziewczynę wyglądającą na około siedemnaście lat. Miała długie, opadające falami włosy w brązowym kolorze z kilkoma blond pasmami, oczy koloru neonowej zieleni. Była wysoka z lekkimi krągłościami i ubrana w zwykłą bokserkę oraz krótkie spodenki w kwiecistym wzorze. Mimo tego wyglądała prześlicznie.
Uśmiechnęła się do mnie uroczo.
- Nie... w sumie to tak - zaplątałam się. - Widziałaś może gdzieś Leona Valdeza i Ashtona Charmsa?
- Tą dwójkę idiotów? Pewnie jeszcze nawet się nie obudzili - zaśmiała się dziewczyna.
- Oh, dzięki w każdym bądź razie. Jestem Melody. - przedstawiłam się.
- Evelyn, córka Afrodyty. - Dygnęła, parskając śmiechem. - Znasz już swojego boskiego rodzica.
- Jestem nieuznana. - Wzruszyłam ramionami. Dlaczego dla nich wszystkich jest to takie ważne.
- Nie martw się, na pewno cię uzna - pocieszyła mnie, kładąc dłoń na ramieniu. Nagle jednak zmieniła temat. - Po co szukałaś chłopaków?
- Cóż, są mi potrzebni. Nie pamiętam wszystkich miejsc w Obozie, więc służą mi jako przewodnicy. - Gdy to tylko powiedziałam, zabrzmiało coś, co przypominało dźwięk rogu.
- To koncha, oznacza, że już zaczęło się śniadanie. - Dziewczyna pociągnęła mnie za ramię w stronę stołów. - Teraz to ja będę służyć ci za przewodniczkę.
Evelyn zaprowadziła mnie do stołu, przy którym prawie wszystkie miejsca były zajęte. Większość osób znałam z widzenia.
- Jako że na razie mieszkasz u Hermesa, będziesz siedziała przy stole jego domku.
- Wielkie dzięki - uśmiechnęłam się do niej szeroko.
- Naprawdę nie masz za co. - Wzruszyła ramionami. -  To do zobaczenia później!
Dziewczyna odeszła najprawdopodobniej do swojego rodzeństwa, a ja wcisnęłam się na miejsce pomiędzy braćmi Hood.
- Witamy wśród żywych! - wykrzyknęli jednocześnie, zwracając tym uwagę połowy obozowiczów.
- Zdecydowanie zbyt często słyszę takie powitanie - zaśmiałam się, dając jednemu z nich kuksańca w żebra.
Śniadanie minęło w bardzo  przyjemnej atmosferze. Do naszego towarzystwa dołączył się też Tom. Chłopaki wytłumaczyli mi na czym polega składanie ofiary, więc razem z nimi podeszłam do ogniska. Nie prosiłam o nic, bo wolałam mieć jak najmniejszy kontakt z matką. Po tym wszystkim, trochę zmieniłam w stosunku do niej swoje uczucia. Teraz kiedy myślałam o niej, jedyną rzeczą którą czułam, był zawód.
Leo i Ashton nie pojawili się w jadalni, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że córka Afrodyty miała rację.  Jednak miało to swoje plusy, bo zamiast chłopaków, nareszcie za towarzystwo miałam kogoś o tej samej płci. Evelyn wydawała się być naprawdę fajna. Może dlatego, że nie uciekła po pięciu minutach rozmowy ze mną? Była typową nastolatką, uwielbiającą plotkowanie i ciuchy, ale jednocześnie różniła się od wszystkich. Miała niesamowite poczucie humoru, dzięki czemu wybuchałyśmy co chwilę śmiechem. Na pierwszy rzut oka mogłaby wydawać się jakąś pustą lalunią, ale to były tylko pozory. Tak naprawdę, to zadziwiała mnie swoją wiedzą na niektóre tematy.
Wspólnie postanowiłyśmy pójść na plażę, by tam usiąść i na spokojnie porozmawiać. Evelyn zaczęła opowiadać mi wszystko co wiedziała o znajomych mi obozowiczach, a nawet i o tych, których nie miałam okazji zapoznać.
- A co wiesz o Matthewie? - zapytałam, przypominając sobie imię chłopaka, który uratował mi życie.
- Skąd go znasz? Widziałaś go już kiedyś? Rozmawiałaś z nim? - Evelyn doskoczyła do mnie i złapała za ramiona, lekko potrząsając.
- Ashton mi mówił, że kiedy zostałam przyniesiona do Obozu, to pomagał chłopakom w doprowadzeniu mojego stanu do porządku. Nigdy go nawet nie widziałam, nie wiem nawet jak wygląda! - Podniosłam ręce w geście obrony.
Widziałam jak dziewczyna się rozluźnia i powoli siada na swoje miejsce.
- W takim razie nie ma o co się martwić - mruknęła do siebie, lecz i tak to usłyszałam.
- O czym ty mówisz? - Poprawiłam się na swoim miejscu, trochę skołowana.
- Krążą o nim pewne plotki. Ten chłopak jest niebezpieczny i lepiej trzymać się od niego z daleka. No, ale koniec pogaduszek. Może pójdziemy poszukać Leona i Asha? - Dziewczyna szybko zmieniła temat, z miną winowajcy.
- Jakie to były plotki? Dlaczego niebezpieczny? - Starałam się pociągnąć ją za język.
- Możemy już o tym nie mówić? I tak już za dużo powiedziałam. - Córka Afrodyty niemo prosiła mnie bym dała sobie już z tym spokój.
Zaskoczyła mnie, bo w końcu nie powiedziała mi za wiele. A wręcz przeciwnie, wciąż czułam palącą ciekawość. Postanowiłam jednak odpuścić, widząc jej wyraz twarzy.
- No dobrze, niech ci będzie - westchnęłam, a na ustach Evelyn ponownie pojawił się szczery uśmiech.
- To świetnie! - Dziewczyna klasnęła w dłonie, lecz przerwałam jej.
- Ale kiedyś będziesz musiała mi o tym powiedzieć. - Dałam jej lekkiego kuksańca, a ona beztrosko pokiwała głową na znak zgody.
Westchnęłam.
"Ona jest taka sama jak Ashton. Zgadza się na wszystko, a gdy przyjdzie co do czego, to wykręca się na wszystkie strony." - pomyślałam kwaśno.
- Okej, to zaczynamy. Mamy kilka miejsc do sprawdzenia. Pierwsze, to oczywiście arena, zaraz po tym pójdziemy... - Evelyn trajkotała jak najęta, ale ja jej wcale nie słuchałam.
Myślami wciąż byłam przy rozmowie, która przed chwilą odbyłyśmy. Córka Afrodyty rozpaliła moją ciekawość i nie zamierzam jej tak łatwo odpuścić. Dziewczyna mówi o Matthewie jak o jakimś zbrodniarzu, Leo i Ashton też nie patrzą na niego przychylnym wzrokiem, a z moich obserwacji i tego o czym rozmawiali przy mnie chłopcy, wynika że ten drugi go wręcz nienawidzi.
Co więc jest w tym chłopaku takiego, że wzbudza we wszystkich tyle negatywnych emocji?


_______________________________

Idę kupić sobie pistolet. Napisałam sobie ten rozdział już wcześniej
 na telefonie i miałam go tylko przepisać na komputer. Oczywiście wiadomo co się stało. Mądra Natalka przez przypadek go usunęła i musiała pisać od nowa. Nawet nie wiecie jaka byłam wściekła. Dlatego ten rozdział wygląda, jak wygląda. No, ale koniec marudzenia. Bo przecież Wigilia jest dzisiaj! Bardzo się cieszę, że udało mi się dzisiaj dodać ten rozdział, bo miał pojawić się znacznie później przez ten mały wypadek, ale wzięłam się w garść i coś tam napisałam. Teraz mogłabym wam napisać wiele życzeń i tak dalej, ale jest mały problem. Nie umiem tego robić, o. 
Dlatego jedyne życzenia jakie wam powiem, wyglądają tak: 
żeby herbata przy czytaniu nigdy nie stygła, rogi kartek się nie zaginały, zakładki nie gubiły a wasze ulubione postacie pozostały żywe.

Do następnego i wesołych świąt,
Natalie ♥

sobota, 13 grudnia 2014

CZTERY


"I łzy płyną w dół po twojej twarzy
Kiedy tracisz coś, czego nie możesz niczym zastąpić
Kiedy kogoś kochasz, ale wszystko idzie na marne
Czy mogłoby być jeszcze gorzej?"


~*~

Słyszałam jak wołają mnie po imieniu, jednak nie zwracałam na to uwagi. Czułam piekące łzy pod powiekami i starałam się zapobiec ich wylaniu.
Chciałam nie wierzyć w to co przed chwilą usłyszałam.
Chciałam zarzucić im kłamstwo.
Lecz nie mogłam.
Moje własne wspomnienia z tamtego dnia były dowodem, który sprawił, że nie potrafiłam zaprzeczyć temu co się wydarzyło.
Przed sobą zobaczyłam wielki las. Była to gęstwina najprzeróżniejszych roślin ze szczyptą mroku. Całość sprawiała dość przerażające wrażenie, jednak w tej chwili jakoś mało mnie to obchodziło. Nie namyślając się długo, wtargnęłam do tego królestwa ciemności. Szybko przedzierałam się przez krzaki, czując jak gałęzie szarpią moją skórę i ubrania. Chciałam od tego wszystkiego uciec, zostać sama. Przemyśleć to wszystko, za towarzystwo mając jedynie moje kulawe poczucie humoru. Nawet nie starałam się zapamiętać drogi, którą biegłam. Wolałam nie wracać do nich wszystkich.
Nie zważałam na ból jaki pozostawiał po sobie każdy mój krok. A dlaczego mnie to bolało? Bo postanowiłam pobawić się w Pocahontas i biegać boso.
W lesie.
Pełnym kamieni i zeschłych igieł, które pospadały z drzew.
Miałam ochotę przywalić sobie w twarz z powodu mojej głupoty. Z każdym przebiegniętym metrem czułam jak powoli zaczyna brakować mi tchu. Walczyłam o kolejny oddech. Rana na brzuchu dokuczała mi jeszcze bardziej niż wcześniej. Na szczęście, po jakimś czasie dotarłam na malutką polanę, przez którą płynął strumyk. Dotarłam do niego i upadłam przy jego brzegu. Złożyłam ręce w miseczkę i napełniłam je zimną wodą. Łapczywie brałam każdy jej łyk. Gdy ugasiłam pragnienie, oparłam się o kamień i starałam rozluźnić wszystkie mięśnie. Chciało mi się wyć,krzyczeć, niszczyć wszystko na co tylko spojrzałam. Jednak nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego, siedziałam wyprostowana i patrzyłam przed siebie, starając się opanować targające mną emocje. Na marne. W końcu nie wytrzymałam, zebrałam się w sobie, wstałam i wykrzyczałam jak mogłam najgłośniej:
- DLACZEGO CHOCIAŻ RAZ NIE MOGĘ BYĆ SZCZĘŚLIWA W MOIM ŻYCIU? DLACZEGO?
Oczywiście nikt mi nie odpowiedział. Upadłam na kolana, schowałam twarz w dłonie i zaczęłam cicho łkać.
Trwałam w tym stanie, dopóki nie poczułam delikatnego dotyku dłoni na ramionach. Szybko obróciłam się za siebie, lecz nikogo nie zobaczyłam. Przeszedł mnie dreszcz. Otarłam dłonią łzy i pociągnęłam nosem. Powoli wstałam i rozglądnęłam się po polanie. W cieniu drzew siedziała kobieta i plotła wianek, nucąc przy tym jakąś spokojną melodię. Jej skóra była zielona, a wielkie oczy miały kolor nieba. Siedziała tam, ubrana tylko w sukienkę wyglądającą jakby była zrobiona z liści.
- Kim jesteś? - zapytałam ostrożnie.
Kobieta jednak była tak zajęta ukończeniem swojego dzieła, że nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. Westchnęłam ciężko i dalej w milczeniu przypatrywałam się jak jej długie, zwinne palce przeplatają coraz to nowe kwiaty. Gdy skończyła, bez słowa wstała i podeszła do mnie. Nie byłam nawet w stanie się poruszyć, tak jakbym wrosła w ziemię. Stanęła naprzeciwko mnie i z uśmiechem założyła wianek na moją głowę.
- Pamiętaj o swoim dziedzictwie - szepnęła, ale równie dobrze mógł być to szum drzew. Złapała delikatnie moją dłoń i założyła na palec wskazujący ten sam pierścionek, który dostałam od taty. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Gdy je otworzyłam, jej już nie było. Tak samo i wianka, którego przed chwilą stworzyła.
Czułam coraz bardziej nasilający się ból. Powoli podwinęłam koszulkę i zrobiło mi się słabo. Opatrunek był cały we krwi, która po chwili zaczęła kapać na ziemię. Jeszcze chwila i mogę się wykrwawić. Jeśli chciałam przeżyć, musiałam tam wrócić. 
Ale czy ja naprawdę chciałam dalej żyć?
Przypomniał mi się Ashton, kiedy to zaledwie pół godziny temu z troską w oczach wypytywał się mnie co chwile, czy dobrze się czuję. Kiedy przytulił mnie i powiedział, że cieszy się z tego, że jednak żyję. Teraz byłam pewna. Nadal mam jeszcze kogoś, kto martwi się o mnie oraz troszczy. I nie zamierzam się z nim tak łatwo rozstawać. Nie tym razem.
Teraz pożałowałam, że nie zwracałam większej uwagi na drogę, bo w tym momencie zależało od tego moje życie. Z której strony tak w ogóle przybiegłam?
Bezsilnie rozglądałam się, szukając jakiejkolwiek wskazówki. To wszystko wyglądało jak jakiś tandetny film akcji. Tyle,że ja w przeciwieństwie do głównych bohaterów takich historii, byłam kompletnie przerażona. Nie chciałam udawać, że to wszystko mnie nie rusza, że zaraz mogę umrzeć, ani też to, że jestem w tym kompletnie sama. Nikogo nie było przy mnie by heroicznie nas uratował, a jedyne co musiałabym zrobić ja, to postarać się, by nie zemdleć ze strachu. Łzy przerażenia ponownie pomoczyły moje policzki. Miałam ochotę usiąść i czekać aż ktoś tu się zjawi i zabierze mnie stąd. Wiedziałam jednak, że to tak nie działa. Ten las pewnie jest tak duży, że nie znajdą mnie na czas. Nie wiadomo czy w ogóle by mnie znaleźli. Musiałam radzić sobie sama.
Moją uwagę przykuło coś białego, tuż pod jednym z drzew. Zebrałam w sobie całą odwagę jaką posiadałam, podeszłam do tego jak najszybciej mogłam i podniosłam. Tym czymś okazał się być zwykły bukiet stokrotek. Zaraz za nim leżał kolejny, a potem następny. Zauważyłam, że z tych kwiatów zrobiony jest cały szlak, wijący się wśród drzew.
To chyba był dobry znak.
A co jeśli ta kobieta postanowiła mi pomóc? Może i jej nie znałam, jednak zdawała się być osobą wartą chwilowego zaufania.
Nie namyślałam się długo, tylko od razu ruszyłam wyznaczonym szlakiem. Liczyły się każde sekundy, a ich było coraz mniej. Wraz z pokonywanym dystansem, czułam jak moja siła słabnie. Poruszałam się ospale, robienie kolejnych kroków sprawiało mi trudność, widok stawał się coraz bardziej rozmazany. Jedynym w pełni sprawnym zmysłem jaki mi pozostał, był słuch.
Uratowali mnie, bym mogła umrzeć kilka godzin później. Wydawało mi się, że los postanowił okrutnie sobie ze mnie pożartować.
Po jakimś czasie dotarłam na kolejną polanę i tutaj droga ze stokrotek już się kończyła. Czyli przyprowadzono mnie tutaj, bo uznano, że to lepsze miejsce by umrzeć? Widzę, że żarty na poziomie. I co? Mam teraz zachować się jak prawdziwy bohater, tak jak Roland? Położyć się na ziemi z bukietem kwiatów w dłoniach i czekać aż przyjdzie po mnie Śmierć?
Oczywiście, że mogłabym to zrobić. Tylko jest jeden, malutki problem. Nie jestem żadnym bohaterem, nie dokonałam niczego wartego uwagi. 
Nie mam zamiaru się zachowywać, jakbym pogodziła się z tym, że zaraz umrę. Tylko czy nie za dużo razy w przeciągu ostatniego czasu, nie ocierałam się o śmierć? Teraz powinnam denerwować się kartkówkami z ostatnich lekcji, a nie walczyć o swoje życie. A gdzie ta cała historia mojego istnienia, która miała mi przelecieć przed oczami? Zabrali mi nawet szansę, na zobaczenie tego wszystkiego jeszcze raz? Bosko.
Byłam tak blisko końca, że czułam jak wszystko zaczyna mi się mieszać, nogi jeszcze bardziej plątać, a wzrok całkowicie zaniknął.
Upadłam.
Nie byłam w stanie nawet podnieść głowy. Gdzieś w tle usłyszałam wycie, bynajmniej tak mi się wydawało, bo było bardzo ciche i odległe, jakby dochodziło zza grubej zasłony. Serce coraz wolniej pompowało krew, nie kontrolowałam żadnego ruchu.
Zapadałam się w czarną otchłań.


~*~

- Myślisz, że zauważy jak schowam jej gdzieś ten pierścionek? I że będzie przez to bardzo zła? - usłyszałam cichy głos nad sobą.
- Nie tylko zauważy, ale jeszcze przez to zrobi ci krzywdę - wymamrotałam, podnosząc powieki.
Nad moją głową pochylali się Ashton i Leo.
- Witamy wśród żywych - wyszczerzył się ten drugi. -  Chociaż niewiele brakowało, byś się z nami pożegnała.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Znowu byłam w tym miejscu, w którym obudziłam się za pierwszym razem. Niedługo chyba zacznę bywać tutaj regularnie.
Podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Jak mnie znaleźliście? - Z moich ust wydobyło się coś pomiędzy burknięciem, a tarciem czymś ostrym po tablicy. Skrzywiłam się.
- Kiedy wybiegłaś, zaczęliśmy cię szukać. Wiedziałem, że możesz sobie zrobić krzywdę, więc starałem się jak mogłem, by szybko znaleźć się przy tobie. Kilka osób widziało jak wbiegałaś do lasu, co nie wróżyło nic dobrego. Las jest niebezpieczny. Jeśli wejdziesz do niego bez broni, to módl się byś niczego tam nie spotkała. Poprosiliśmy Matthewa by nam pomógł, bo to on z nas wszystkich zna najlepiej las. Rozdzieliliśmy się, żeby mieć większą szansę by cię znaleźć. - Zaczął Ashton.
- Słyszałem twój krzyk, więc od razu pobiegłem w tamtą stronę. Dotarłem nad jakiś strumyk, ale nikogo tam nie zastałem. Gy miałem wrócić, zobaczyłem bukiet białych kwiatów, poplamionych na czerwono. Wyglądało to jak krew. Przede mną było ich jeszcze więcej, więc szybko ruszyłem po tej "ścieżce". Kiedy byłem już w połowie drogi, znowu coś usłyszałem. Tym razem było to wycie wilka. W tym lesie jest tylko jeden i rzadko kiedy go słychać, a jeśli już, to wtedy dzieje się coś poważnego. Przyspieszyłem kroku i wpadłem na kolejną polanę. Tym razem cię znalazłem, ale Matthew mnie wyprzedził i już przy tobie był. Leżałaś cała we krwi, byłaś biała jak kreda i w ogóle się nie ruszałaś. Gościu odprawiał tam te swoje czary mary, by zatamować krwotok i utrzymać cię dłużej przy życiu. Zaraz potem zjawił się Ash i zanieśliśmy cię tutaj. Okazało się, że na maczudze którą wcześniej oberwałaś, była trucizna. Normalnymi sposobami nie dało jej się usunąć, bo już dostała się do twojego krwiobiegu, więc po raz kolejny Matthew musiał interweniować. Nawiasem mówiąc, nie trawię gościa. Chejron musiał go poprosić, by w końcu zgodził się pomóc, bo nas nawet nie słuchał. Myślałem, że Ashton zaraz mu przywali, czy coś - skrzywił się Leo.
Spojrzałam na nich z podziwem.
Pomimo zaistniałej sytuacji, zdołali zachować zimną krew. Leo, który nie spędził ze mną nawet całego dnia, ruszył mi z pomocą. Ash poprosił o pomoc kogoś, kogo nie darzył zbytnią sympatią, przełknął nawet swoją dumę. A to wszystko dla mnie. Dla nic nie wartej osoby, która jedyne co potrafić robić dobrze, to granie ludziom na nerwach.
Poczułam łzy wzruszenia pod powiekami.
- Naprawdę wam dziękuję - wyszeptałam, rzucając się na mojego przyjaciela i przytulając go z całej siły. Mój głos wracał już do normalnej barwy.
- Może ja też się załapię? - zapytał Leo z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy.
Bez zastanowienia przysunęłam się do niego i powtórzyłam to, co zrobiłam przy Ashtonie. Chłopak chyba się tego nie spodziewał, bo przez chwilę stał sztywno, ale zaraz odwzajemnił uścisk. Odsunęłam się lekko i spojrzałam na tą dwójkę ze smutnym uśmiechem.
Nagle coś mi się przypomniało i spoważniałam.
- Nie mówiliście temu chłopakowi dlaczego tak uciekłam, prawda? - Spojrzałam na nich podejrzliwie.
- Masz nas za głupich? - Urażony Ashton założył ręce na klatce piersiowej. Mój wzrok mówił sam za siebie. - Dzięki wielkie.
- To powiedzieliście mu czy nie? - zapytałam ostrzej.
- Oczywiście, że nie! Jak mogłaś tak nawet pomyśleć? - Tym razem zabrał głos Leon.
- I tak ma być. NIKT, ale to nikt, nie ma prawa dowiedzieć się o tym, jak znalazłam się w Obozie. Macie siedzieć cicho, albo pożałujecie - wyszeptałam groźnie, ignorując pytanie. Tak jak oczekiwałam, wywarło to na nich lekkie wrażenie.
- Przysięgamy na rzekę Styks. - powiedzieli równocześnie, a nad naszymi głowami rozległ się grzmot.
Czułam, że nie złamią tej przysięgi.
- To jak, mogę już wstać? - zapytałam spokojniej, a ton mojego głosu można było uznać za wesoły.
Leo zdziwiony moją nagłą zmianą nastroju, spojrzał na Ashtona pytająco, a tamten wzruszył jedynie ramionami. Chłopak przyzwyczaił się już do moich wahań nastroju, więc nie zrobiło to na nim większego wrażenia.
- Rana już się zrosła, więc nie widzę żadnych przeciwwskazań. Została po niej tylko blizna, więc ściągnęliśmy ci bandaże. - odpowiedział, ponownie wzruszając ramionami.
Uwierzyłam mu na słowo, bo nie miałam ochoty na to patrzeć. Powoli zeszłam z posłania, czując jak kręci mi się w głowie. Leo zaproponował mi swoje ramię, jednak odrzuciłam jego propozycje. Czułam się na tyle dobrze, że mogłam iść o własnych siłach.
- Jak to możliwe, że się zrosła? Przecież nie mogę tutaj leżeć dłużej niż kilka godzin. - Przypomniało mi się.
- Leżałaś dokładnie pięć godzin nieprzytomna. - Usłyszałam odpowiedź chłopaka. - Ambrozja i nektar zrobiły swoje i to dzięki nim poczułaś się lepiej.
- Znowu o tym wspominasz. Co to tak w ogóle jest?
- To pokarm bogów. Śmiertelnicy nie mogą go spożywać, bo spłonęliby od środka. Jako, że my jesteśmy półbogami, u nas to działa trochę inaczej. Jeśli będziemy to jeść bądź pić z umiarem i rzadko, nie podzielimy losu zwykłych ludzi. Nektar i ambrozja w naszym przypadku mają też właściwości lecznicze. - Kto by się spodziewał po nim takiej wiedzy?
- Dlaczego po raz kolejny próbujecie mi wmówić, że jestem jakimś herosem? Takie rzeczy NIE istnieją. - Popatrzyłam na nich z niedowierzaniem.
- To jest prawda, Melody. Jak myślisz, kto cię zaatakował? Bo nie wydaje mi się, że jakiś dziki pies. To był cyklop. Stworzenie z mitologii greckiej. A Chejron? On jest centaurem, widziałaś to na własne oczy. Kolejna postać z mitologii. Jak myślisz, dlaczego udało ci się przeżyć? Bo ciała półbogów są odporniejsze niż te zwykłych śmiertelników i gdyby Matthew nie użył swojej mocy, to już wąchałabyś kwiatki od spodu. Świat bogów i potworów istnieje Mel, a ty jesteś jego częścią. - Zatrzymaliśmy się przy budynku, który wydawał się być stajnią.
Jego argumenty były przekonujące, ale nadal nie mogłam w to uwierzyć. Bogowie, boginie i to wszystko, istnieją naprawdę. A jedna z takich bogiń jest moją matką. A to znaczy, że jest nieśmiertelna i tak naprawdę nie zginęła. Przez tyle lat myślałam o niej, jako cudownej osobie. Teraz jednak okazuje się, że tak po prostu nas zostawiła.
- Powiedzmy, że ci wierzę. W takim razie kto jest moją matką?
- To nie jest wiadome. Najpierw musi cię uznać, przyznać się, że jesteś jej dzieckiem. - Zaczął Ashton, lecz przerwał mu jakiś chłopak, podbiegając do nas.
- Ashton, jesteś potrzebny. James znowu coś sobie zrobił. Najprawdopodobniej przebił stopę strzałą.
- Niedługo ten chłopak się zabije, jeśli nie zacznie uważać. Dobra, dzięki Paul - westchnął zrezygnowany, po czym zwrócił się do Leona. - Oprowadź ją po Obozie i wytłumacz wszystko, postaram się wrócić jak najszybciej.
I od razu odbiegł. Chłopak o imieniu Paul jeszcze chwilę stał z nami, przyglądając mi się z zaciekawieniem, ale widząc minę Valdeza, szybko się ulotnił.
- To co? Zaczynamy zabawę. - Zatarł ręce Leo.
Dowiedziałam się tylu rzeczy, że większości z nich już jutro nie będę pamiętać. Imiona bogów, czym się zajmują, ich śmiertelne dzieci, wygląd a także i charakter. Wielka Trójka, jakiś pakt zawarty między nimi, Percy Jackson, wojna o Olimp z Kronosem, pokonanie Gai. Czułam, że głowa może mi od tego pęknąć.
- Większość bogów, którzy posiadają śmiertelne potomstwo, ma w Obozie swój domek. Każdy zasadniczo się czymś od siebie różni. Zaraz to zobaczysz. - Kontynuował Leo, idąc dziarskim krokiem, a ja wlokłam się tuż za nim. Z każdą zobaczoną budowlą, mówił do jakiego nieśmiertelnego ona należy, bądź do czego służy. Minęliśmy stajnie, zbrojownie, mały amfiteatr, domki obozowiczów i kuźnie. Oprócz budynków zobaczyłam także ścianę wspinaczkową (z której nawiasem mówiąc, lała się lawa), boisko do siatkówki i ogromne pole truskawek. Widziałam także obozowiczów krzątających się przy szkielecie nowego domku, przeznaczonego dla Iris. Leo wytłumaczył mi, że niektóre domki po walce zostały zniszczone i trzeba je było budować od nowa. Cztery ściany dzieci bogini tęczy były właśnie jednymi z nich. 
Moją uwagę jednak przykuł srebrny domek, ozdobiony rzeźbami dzikich zwierząt, z czego większość to były wilki i jelenie. Wyglądał niesamowicie. Tyle, że był taki... pusty. Nie było w nim słuchać żadnych dźwięków, zero rozmów czy chociażby kłótni.
- Um, Leo? Do kogo należy ten domek? - Przerwałam chłopakowi wywód na temat zastosowania ognia w robieniu żartów.
- Ten? Do Artemidy. Jako iż bogini łowów jest dziewiczą boginią, domek zazwyczaj stoi pusty. Od czasu, do czasu pojawiają się u nas Łowczynie, jej kompanki i to one na okres odwiedzin go zamieszkują. Lepiej się trzymać od nich z daleka, straszne z nich bufonki.
To wyjaśnia, dlaczego był taki pusty. Mijamy resztę domków, niektóre z nich tak jak ten Artemidy, są całkowicie puste.
- Leo? - Znowu przerwałam przyjacielowi.
- Słucham.
- Kim są twój i Ashtona rodzice? No wiesz, czego bogami?
- Moim jest Hefajstos, a jego Apollo. - odparł krótko i wrócił do swojego monologu.
Hefajstos jest bogiem ognia i kowalstwa. To w takim razie jego syn nie powinien być jednym z tych napakowanych mięśniaków, wyglądających jakby w dzieciństwie wpadli do kociołka ze sterydami? Nie rozumiałam tego.
Apollo... to ten od Słońca, poezji i tak dalej. W przypadku Ashtona jest bardziej prawdopodobne to, że jest synem tego boga. Zważywszy na jego wiecznie opalone ciało i uśmiech tak biały, że można oślepnąć.
Czyli jednak coś z tych opowieści pamiętam
- Koniec wycieczki. Zaprowadzę cię do domku Hermesa, będziesz tam mieszkać dopóki mamuśka cię nie uzna. Ale jednak coś mi się za to wszystko należy... - Chłopak uśmiechnął się przebiegle i obrócił lekko głowę, uwydatniając swój policzek. Dobrze wiedziałam o co mu chodzi.
- Mam ci tam napluć? - zapytałam niewinnie, zakładając ramiona na piersi. Widziałam jego niepocieszoną minę, ale jakoś mnie to nie obeszło. A wręcz przeciwnie, szczerzyłam się do niego zwycięsko.
- Dobra, idziemy. - Klasnął w ręce Leo, całkowicie zapominając o wcześniejszym incydencie i pociągnął mnie za sobą.
Dopiero teraz zauważyłam, że Słońce już prawie zaszło, a Obóz jest pogrążony w półmroku. No pięknie. 
Stanęliśmy przed największym i najbardziej zużytym domkiem spośród wszystkich, które zdążyłam zobaczyć. Farba odchodziła od ścian, dach zdecydowanie potrzebował remontu, a próg był strasznie wydeptany.
- Nie spodziewaliście się mnie tak wcześnie! - Leo z krzykiem wpadł do środka. 
W pomieszczeniu roiło się od nastolatków, w różnym wieku. Jedni grali w karty, drudzy biegali po całym pomieszczeniu, a inni po prostu rozmawiali. Panował tu taki rozgardiasz, że ciężko to było wszystko objąć wzrokiem. Od razu wszystkie głowy zwróciły się w naszą stronę, lecz starałam się to ignorować. Tak jak myślałam, po chwili stracili nami zupełnie zainteresowanie i wrócili do wcześniejszych czynności. Podszedł za to do nas jakiś chłopak. Był przystojny. Dobra, co ja mówię?
Był nieziemsko przystojny.
Wysoki szatyn z orzechowymi tęczówkami i cudownym uśmiechem.
Czułam jak pieką mnie policzki, za co zabiłam się w myślach już ze trzydzieści razy. Pewnie wyglądam jak totalna idiotka. Ale co mnie obchodzi zdanie chłopaka, którego nawet nie znam?
Przystojnego chłopaka - pisnął głosik w mojej głowie.
Ugh, zabijcie mnie, proszę.
- I co Leo? Nie gadaj, że nareszcie znalazłeś sobie dziewczynę? - zaśmiał się chłopak, witając z synem Hefajstosa.
- Niestety nie, ale nie miałbym nic przeciwko temu. - Wyszczerzył zęby, a ja "całkiem przypadkiem", kopnęłam go w kostkę. -  Au! No dobra, może jednak miałbym!
Popatrzył na mnie zły, na co odpowiedziałam przesłodzonym uśmiechem i niewinnym zatrzepotaniem rzęsami.
- A jak się nazywa twoja niedoszła dziewczyna? - zwrócił się do mnie z przyjaznym uśmiechem, a ja poczułam jak ciarki przechodzą po moim ciele. Co ja wyprawiam?!
- Melody. - odparłam krótko.
- Thomas, syn Hermesa. Witaj w Jedenastce. - Wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja delikatnie ją uścisnęłam. - Wiesz już może kto jest twoim boskim rodzicem?
- Jak na razie jest nieuznana, ale wygląda na to że matka - wtrącił się Leo, a ja zgromiłam go wzrokiem. Och, czyli od dzisiaj wszyscy będą o mnie mówić Nieuznana? Super.
- Nie martw się, nie jesteś w tym sama. Niektórzy do dzisiaj nie znają swojego rodzica. - Wzruszył ramionami.
- Dobra Konusie, widzę, że już sobie znalazłaś towarzystwo i nie jestem ci potrzebny. Tom znajdzie ci jakieś czyste ciuchy i inne duperele. Pokaże też miejsce do spania. - Po raz kolejny syn Hefajstosa przypomniał nam o swojej obecności.
- JA konus?! Jak ci nogi z tyłka powyrywam... - Spojrzałam na niego rozwścieczona. Nikt nie ma prawa śmiać się z mojego wzrostu! Byłam na tym punkcie przewrażliwiona.
- Może i nie za wysoka, ale nadrabia to zadziornością. Ja bym z nią nie zaczynał Valdez - roześmiał się Thomas.
- Takie są najlepsze. - Nie no, teraz to przegiął. Słychać było tylko łupnięcie. - No znowu?!
Jak mogą się wszyscy domyślić, sprawczynią tego dźwięku byłam ja. Leo oberwał ode mnie w tył głowy i od razu skulił się, oczekując kolejnego ciosu. Uśmiechnęłam się zwycięsko.
- A nie mówiłem? I masz babo placek. - Syn Hermesa pocieszająco poklepał chłopaka po plecach.
- Widzę, że mnie tu nie chcecie. LEO WYCHODZI! - Obrażony, odwrócił się na pięcie i wyszedł, ruszając biodrami jak prawdziwa modelka. Zdusiłam chichot.
- Chodź, coś ci znajdziemy. - Thomas odwrócił się i zaczął szperać w jakiejś skrzyni. - Myślę, że będzie pasować. Tutaj dodatkowo masz resztę rzeczy.
Podał mi taką samą koszulkę w moim rozmiarze jaką miał na sobie, czyli pomarańczową z logiem Obozu i krótkie spodenki. Ta reszta to wiadomo, szczoteczka do zębów i te sprawy.
- Jako iż nie mamy już żadnych wolnych łóżek, odstąpię ci swoje. - powiedział, podchodząc do posłania i siadając na nim.
- A ty wtedy gdzie będziesz spał? - zapytałam niepewnie.
- Jak to gdzie? Na podłodze. - Chłopak widząc, że już chcę zaprzeczyć temu pomysłowi, dodał. - Tyle miesięcy spałem na ziemi, to i teraz nie będzie mi to przeszkadzało. Nie przyjmuję odmowy.
- Lepiej się zgódź. Takiego czegoś Tom nie proponowałby byle komu. - Nagle obok mnie, jak z ziemi wyrosła dwójka obozowiczów. Stanęli jeden po mojej lewej stronie, a drugi po prawej.
Na pierwszy rzut oka wyglądali identycznie, ale można było zauważyć, że jeden z nich jest wyższy. Byli trochę podobni do Thomasa. Te same zadarte nosy i uśmieszki.
- Melody, to Travis i Connor. Grupowi Jedenastki i moi bracia. - Thomas popatrzył na nich mało przychylnie.
- A także jedni z najprzystojniejszych. - odezwał się jeden z nich, kłaniając się nisko.
- Widzę, że skłonności do narcystycznych zachowań są tutaj na porządku dziennym - mruknęłam, łapiąc się pod boki.
- Stary, chyba nas zgasiła - wyszeptał, jak mi się zdawało Travis, pochylając się tuż przede mną w stronę brata.
- Nie mam pojęcia co na to odpowiedzieć. - odpowiedział Connor, z udawanym przerażeniem, robiąc to samo co drugi syn Hermesa.
- Idioci - skwitował Thomas.
- Ej, ranisz mą duszę. - Oboje wyprostowali się i jednocześnie przyłożyli ręce do serca.
- Dobra, poddaję się. Zrobię co mówisz, tylko ich stąd zabierz. - Z westchnieniem zwróciłam się do Thomasa.
- Idziemy Travis, tutaj też nie szukają naszego towarzystwa. - Connor wziął brata pod rękę i odeszli, na koniec dodając. - Ale nie myśl, że pozbędziesz się nas tak łatwo!
Stwierdzenie numer 1: Ludzie tutaj to totalne świry.
Stwierdzenie numer 2: Będę do nich idealnie pasować.
- Witaj w naszym świecie. - Syn Hermesa rozłożył ręce, jakby prezentując to miejsce.
- Ciekawe ile zdołam tu wytrzymać - uśmiechnęłam się lekko w jego stronę.
- Też tak kiedyś mówiłem. Teraz Obóz jest moim domem. - Chłopak puścił mi oczko.- Wszystko już masz, więc nie będę zajmował twojego czasu. Do zobaczenia jutro.
Podniósł się do pozycji stojącej i miał odejść, gdy nagle coś mi strzeliło do tego durnego łba i zawołałam za nim.
- Thomas?
Chłopak odwrócił się w moją stronę i spojrzał wyczekująco. Poczułam się niezręcznie.
- Wielkie dzięki. No wiesz, za to wszystko.
- Tom. Wystarczy Tom. - odpowiedział z uśmiechem i już go nie było.


_________________________

O jejku jejku
Ile słodyczy, aż szok
No, ale niestety teraz te kilka rozdziałów będzie tak wyglądać, bo bez tego nie może się obejść, jeśli mam napisać bloga według wymyślonej przeze mnie fabuły. Dlatego niech ci,  którym to przeszkadza, spróbują to jakoś przeżyć. :)
Tak wiem, że długo mnie nie było. Mam swoje powody, ale nie będę ich tutaj pisać, bo tylko winny się tłumaczy.
Dlatego może dacie się przekupić tym, że ten rozdział nie należy do krótkich i wybaczycie mi to? :D
Od razu przepraszam za jakiekolwiek błędy stylistyczne, bo one niestety trzymają się mnie jak rzep psiego ogona, chociaż staram się ich pozbyć.
O,
i najlepsze zostawiłam na koniec.
STRASZNIE WAM DZIĘKUJĘ ZA TE PONAD TYSIĄC WYŚWIETLEŃ. Nawet nie marzyłam o tym, by po zaledwie trzech rozdziałach i prologu, tyle ich przybyło. Jesteście najlepsi :3
Do następnego,
Natalie ♥

niedziela, 16 listopada 2014

TRZY


"A niebo znów na głowę spada mi.
I nadziei coraz mniej na słońce."


~*~

Powoli otworzyłam oczy. Promienie słoneczne padały prosto na moją twarz. Starałam się przyzwyczaić do panującej wokół jasności. Czułam się jakby przejechał po mnie walec, a na mojej głowie słoń zatańczył kankana. W szpilkach. Całe ciało miałam obolałe, lecz mogłam poruszać kończynami. Przyjęłam to z niemałą ulgą. Zamrugałam powiekami, światło powoli przestawało mi przeszkadzać.
Nie miałam pojęcia gdzie się znajdowałam, nie widziałam niczego znajomego.
Leżałam w wielkim pomieszczeniu, który zamiast ścian miał materiał podobny do tego, z którego robione są namioty i podpierał się wyłącznie na drewnianych balach. W środku stało mnóstwo łóżek wykonanych  z metalu, które oddzielone były od siebie parawanami. Jak się zdawało, połowa z nich była zajęta. Wszędzie krzątali się jacyś nastolatkowie, co chwilę podchodząc do swoich pacjentów.
Starałam przypomnieć sobie co takiego się wydarzyło, że znalazłam się w tym miejscu.
Byłam z tatą na pikniku. Wszystko było dobrze, dopóki to coś nas nie zaatakowało. Wyglądało jak stwór, który pojawiał się w wielu mitach, które czytaliśmy na lekcjach w szkole. Chyba nazywał się cyklop, czy jakoś tak. A potem.. o nie. Nie, nie, nie, nie, nie.
TO jest niemożliwe. Miałam po prostu dziwny sen. Tata zaraz przyjdzie by mnie stąd zabrać i zapewnić, że nic takiego się nie wydarzyło.
- Jak się czujesz? - Skądś znałam ten głos. Odwróciłam głowę w stronę przybysza i poczułam lekką dezorientację.
Przy moim posłaniu stał Ashton. Tyle, że coś mi nie pasowało w jego ubiorze.
Nałożoną miał na siebie pomarańczową koszulkę, a na nią skórzany napierśnik. Pobrudzona twarz, kilka zadrapań i w prawej ręce miecz, lekko lśniący w słonecznym świetle. Lekko poddenerwowana postawa i poważny wyraz twarzy, który był u niego tak rzadko widziany.
Czekaj.. Jak to miecz?
- Gdzie ja jestem? - To było pierwsze pytanie jakie zadałam.
- Zaraz zaprowadzę cię do Chejrona i on ci to wszystko wytłumaczy.
- Nie chcę widzieć jakiegoś Charona! Chcę dowiedzieć się gdzie jestem i spotkać się z tatą! - warknęłam, starając się podnieść z posłania.
Uniemożliwił mi to jednak ból przechodzący przez opatrzone miejsca na brzuchu i reszcie ciała. Dopiero teraz zauważyłam, że nie wyglądałam zbyt ciekawie.
Ciężko opadłam na poduszki.
- Lepiej się nie ruszaj, bo oberwałaś dość mocno. Musieliśmy zszywać ci ranę na brzuchu i jeszcze się nie wygoiła. Nawet po podaniu nektaru. - Ash wziął ze stołka obok mnie szklankę z płynem o gęstej konsystencji w kolorze złota i podał mi ją. - Może teraz podziała.
Niechętnie wzięłam ją do ręki i powąchałam. Miała zapach tarty truskawkowej, którą razem z tatą zawsze piekłam w pierwszy dzień wiosny na moje urodziny.
Chłopak widząc moje zdziwienie, z zachęcającym uśmiechem powiedział:
- Nie martw się, jakoś nie mam ochoty cię otruwać. Zobaczysz, że będzie ci smakować.
Te słowa nareszcie mnie przekonały i wzięłam małego łyka ze szklanki. Otworzyłam szeroko oczy, zaskoczona. Smak był cudowny. Orzeźwiające cytrusy z dodatkiem mięty. Szybko zabrałam się do pochłaniania reszty napoju, lecz przerwał mi to mój przyjaciel, wyrywając szklankę z ręki.
Spojrzałam na niego naburmuszona, jak dziecko któremu zabrano ulubioną zabawkę.
- Co za dużo, to nie zdrowo. Chyba, że chcesz by wypaliło ci wnętrzności. Dobry początek, jeśli chciałabyś się przebrać za mumie na Halloween. - Puścił mi oczko, klepiąc po głowie.
Dowcipniś.
- Zaraz powinnaś poczuć się lepiej. - dodał.
Tak jak przepowiedział, ból ustąpił a siniaki na moich dłoniach i ramionach zaczęły blaknąć. Mój przyjaciel podszedł bliżej, złapał mnie lekko za podbródek i przyglądał się czemuś na mojej twarzy.
- Ten siniak tak łatwo ci nie zejdzie - mruknął, delikatnie dotykając miejsca na mojej kości policzkowej, o którym mówił.
- Wiesz co, miałeś rację. Czuję się dobrze, a nawet bardzo dobrze. I chyba nie chcę wiedzieć co było w tej szklance ani czym jest ten nektar. - powiedziałam, patrząc podejrzliwie na jego uśmiech.
Bo jeszcze by brakowało, gdybym napiła się "soku z gumi-jagód". Jakoś nie kusi mnie skakanie tak wysoko, by co chwilę walić głową w sufit.
- Wiesz co? Cieszę się, że żyjesz. - mruknął chłopak, ostrożnie przyciągając mnie do siebie i przytulając.
- Bo nie miałbyś kogo irytować? - Podniosłam brew, a on w odpowiedzi roześmiał się głośno.
- Bo brakowałoby mi gbura, którym jesteś.
- Widzę, że komplementy nadal nie są twoją mocną stroną. - Pokazałam mu język.
- Rozluźnij się i staraj nie ruszać - poprosił mnie nagle chłopak, zmuszając do ponownego leżenia.
Zrobiłam to co powiedział, czując jak delikatnie podwija moją koszulkę i ściąga bandaże.
- Co do... - mruknął z lekkim przerażeniem.
Spojrzałam w dół i zaniemówiłam. Nie myślałam, że będzie aż tak źle. Rana wyglądała na zakażoną. Była lekko zazieleniona i na dodatek miała w sobie pozostałości tego, co kiedyś mogło być szwami. Poczułam jak robi mi się niedobrze.
- Sam nie potrafię nic z tym zrobić. Musimy poprosić Matthewa by to zobaczył. - Ostatnie zdanie powiedział z obrzydzeniem.
Czyżby Ashton miał wroga a ja nic o tym nie wiem? Coraz mniej mi się to wszystko podoba.
Chłopak zmienił mi opatrunek na nowy, co chwilę mrucząc coś pod nosem. Nie zważając na ostrzegawcze syknięcie mojego przyjaciela, podniosłam się do pozycji siedzącej i spuściłam bose stopy na zimną podłogę. Zauważyłam, że byłam ubrana tak samo, jak w dniu w którym byłam z tatą na pikniku. Zwykła podkoszulka na ramiączkach i krótkie spodenki. Ciuchy były jednak dość... zniszczone, lekko mówiąc.
Tylko kiedy to tak właściwie się wydarzyło?
- Ile już tutaj leżę? - zapytałam, wstając chwiejnie. Ash pozwolił mi oprzeć się na swoim ramieniu, co przyjęłam z wdzięcznością. - I po raz kolejny upomnę się o odpowiedź: Gdzie ja jestem?
- Gdy cię tutaj przywiozłem byłaś nieprzytomna i nie dało się ciebie w żaden sposób ocucić. Ten stan trwał aż do teraz. Straciłaś przytomność na niecałe trzy dni. - odpowiedział rzeczowo. - A co do drugiego pytania: aktualnie znajdujesz się w naszym małym szpitalu polowym, który jest w Obozie Herosów. Jedynym bezpiecznym miejscu dla takich odmieńców jak my.
- Trzy dni?! O kurczę - mruknęłam przerażona. Dopiero po chwili dotarła do mnie reszta jego wypowiedzi. - Ej, czy ty mnie obrażasz?
- Ashton! Jesteście potrzebni w Wielkim Domu, Chejron chce z wami rozmawiać! - Do pomieszczenia wpadła jak burza, plątanina kończyn.
Okazał się nią być chłopak, w wieku około szesnastu lat. Miał ciemną karnację, kędzierzawe, czarne włosy oraz dziecinną, wesołą twarz. Przez swój dziki uśmiech i szeroko otwarte oczy, wyglądał jakby przesadził z kofeiną. I to bardzo. Był ubrany podobnie do Ashtona. Osmalona, pomarańczowa koszulka z napisem "Obóz Herosów", szorty i pas z narzędziami zapięty wokół bioder.
Dużymi krokami zbliżył się do nas. Stanął naprzeciwko mnie i lekko się ukłonił.
- Leo Valdez, naczelny przystojniak Obozu. Do usług - uśmiechnął się jeszcze szerzej, biorą moją dłoń w swoją i delikatnie muskając ją ustami. Szybko mu ją wyrwałam.
- Fucha naczelnego idioty też pewnie jest przez ciebie zajęta - prychnęłam, zakładając ramiona na piersi.
- Te stanowisko odstąpiłem Ashtonowi. On bardziej się do tego nadaje. - powiedział teatralnym szeptem, za co dostał kuksańca od mojego przyjaciela. - A czy mógłbym dowiedzieć się, jak ma na imię ta zachwycająca, zielonowłosa niewiasta stojąca przede mną?
- Melody, naczelna księżniczka swojego zamku. - Pospieszył z odpowiedzią Ash i od razu odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość. W odpowiednim momencie,bo jeszcze chwila i moja pięść wylądowałaby na jego twarzy. Na żarty mu się zebrało? Jeszcze tego pożałuje.
- Widzę, że koleżka do towarzystwa nie wybiera sobie byle kogo - parsknął Leo.
- Taa... my tu gady-gadu, a Chejron czeka i pewnie nie będzie zadowolony z naszego spóźnienia. - Przyjaciel pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia, a ja delikatnie się o niego oparłam, czując uciążliwe kłucie pod opatrunkiem na brzuchu.
Pogoda była przepiękna. Ten cały obóz wyglądał jak z obrazka. Przechodziliśmy obok jakiś domków, ale nie specjalnie zwracałam na nie uwagę. Bardziej zajmował mnie śpiew ptaków i roślinność, która mnie otaczała.
Przez cały czas mijali nas nastolatkowie, wszyscy wyglądali jakby byli w wieku od dwunastu do osiemnastu lat. Co chwilę patrzyli na mnie ciekawie, na co dumnie podnosiłam głowę. Niech nie myślą, że mnie to zawstydza.
- Jak się czujesz? Boli cię coś może? - zapytał Ashton po raz nie wiadomo który.
- Koleś, nie bądź znowu taka mamuśka. Nie zapominaj, że ona też jest herosem i takie rzeczy będą teraz na porządku dziennym - zaśmiał się Leo, łapiąc się jedną ręką za swój pas.
- Zamknij się - syknął Ashton.
- Chłopaki, o co wam chodzi? Bo jeśli macie zamiar bawić się w superbohaterów, to mnie do tego nie mieszajcie. Nie będę żadnych herosem, latającym po świecie w poszukiwaniu zbrodniarzy - burknęłam, prostując się.
- Nie mów mi tylko, że ona jeszcze nic nie wie o... - Zaczął Leon, ale ten drugi zaraz mu przerwał.
- Pogadamy o tym później. Jesteśmy już na miejscu.
Stanęliśmy przed trzypiętrowym wiejskim domem. Miał ściany pastelowego błękitu, z białymi wykończeniami. Tuż przed szeroko otwartymi drzwiami wejściowymi był ganek, na którym stał stolik do kart i fotele.
- Wchodzimy - nakazał Ash, a my bez słowa zrobiliśmy co powiedział.
Przeszliśmy przez obszerny korytarz i dotarliśmy do pomieszczenia, które wydawało się być salonem. Po ścianach i suficie wiły się winorośle, w środku znajdował się kamienny kominek, skórzane sofy i drewniany stół. Na ścianach wisiały jakieś maski, podobne do tych z greckich teatrów i wypchana głowa lamparta.
Stylowo, nie powiem. Czujecie ten sarkazm, no nie?
- Dobrze, że już przyszliście. - Usłyszałam głęboki głos po mojej lewej stronie.
Z ciemności wyłonił się człowiek... nie, to był koń.
To chyba jakiś nieśmieszny żart.
Facet miał przerzedzone, brązowe włosy i brodę. Ubrany był w wyświechtaną, tweedową marynarkę. Ale kij z jego ubraniem. Odpasa w dół był... ogierem o białej sierści.
Dobra, w tym napoju na sto procent coś było. Teraz po prostu mam zwidy.
- Nazywam się Chejron,jestem naczelnym koordynatorem zajęć w Obozie Herosów. - Przedstawiła mi się hybryda człowieka i konia, wyciągając przyjaźnie dłoń w moją stronę.
- Melody. Melody Covenant - mruknęłam niewyraźnie,wciąż oszołomiona. Delikatnie złapałam jego dłoń i potrząsnęłam nią.
- Zapewne dziwisz się co tutaj robisz. Ashton może ci już trochę opowiedział o tym wszystkim? Nie? Trudno, czyli musimy zacząć od początku. Znajdujesz się w Obozie Herosów, jedynym bezpiecznym miejscem dla osób półkrwi. Słyszałaś kiedyś może o tym, że bogowie greccy schodzili na ziemię i wiązali się ze śmiertelnikami? To właśnie z takich związków powstawały osoby półkrwi. bądź jak kto woli, herosi. Pół bogowie, pół ludzie. Osoby o niesłychanych umiejętnościach intelektualnych bądź fizycznych. Na przykład taki Herakles. Dzięki swojej ogromnej sile dokonał wielkich rzeczy. Myślisz, że po prostu taki się urodził ze związku dwóch osób? Z jednej strony masz racje. Lecz jego ojcem nie był śmiertelnik, a sam Zeus, bóg nieba i piorunów. Te rzeczy działy się tysiące lat temu... - Zaczął swój wywód pan Kopytny. Tylko do czego on zmierzał? - ... ale bogowie nadal istnieją i robią te wszystkie rzeczy, co kiedyś. Nadal mają dzieci ze śmiertelnikami. I ty właśnie jesteś jednym z takich dzieci.
Dobra, TO mnie trochę zbiło z tropu.
- Siostro, potrzebny kaftanik. - powiedziałam do siebie, lecz na tyle głośno by i oni usłyszeli. - Tak jasne, wszystko super. A teraz powiecie mi gdzie jest mój ojciec?
Teraz to oni byli zmieszani. Ashton i Leo unikali mojego wzroku, a Chejron jakby posmutniał. To nie wróżyło nic dobrego.
- Co tak cicho stoicie? Zadałam pytanie i żądam na nie odpowiedzi - warknęłam, czując coraz większy niepokój.
- Melody... twój tata nie żyje. Znalazłem jego ciało kilka metrów dalej od ciebie. Został zabity przez cyklopa. - Usłyszałam szept mojego przyjaciela.
- To są jakieś żarty - zaśmiałam się histerycznie, robiąc kilka kroków w tył. - To wcale nie jest śmieszne.
Spojrzałam na ich miny. Oni wcale nie żartowali. Powoli dochodziła do mnie prawda.
- Niemożliwe... - pisnęłam słabo. 
Bez zastanowienia obróciłam się na pięcie i wybiegłam z budynku.


____________________

Yay, udało mi się napisać to w krótszym czasie niż wcześniej! 
Od razu przepraszam za wszystkie błędy i w ogóle jeśli takie będą, ale kiedy to pisałam było już późno i nie chciało mi się sprawdzać. Następny nie wiem kiedy się pojawi, bo bardzo rzadko mam dostęp do komputera, ale postaram się dodać go jak najszybciej. 
A teraz sprawa dotycząca tego co powiedział ojciec Melody, gdy wstał: tak, to zdanie jest napisane specjalnie. xD 
Nie mam pojęcia co jeszcze napisać, oprócz tego iż dziękuję za te szczere komentarze i że cały czas staram się poprawić wszystkie niedociągnięcia w moim pisaniu :)

Do następnego,
Natalie ♥ 

piątek, 7 listopada 2014

DWA


"Radość często bywa początkiem naszego bólu"

~*~

Rano obudziłam się w swoim łóżku, przykryta kołdrą, wypoczęta i pełna energii. Dzisiejszej nocy nie pojawiły się koszmary, które męczyły mnie wcześniej codziennie. Nie budziłam się w nocy, zlana potem, z mocno bijącym sercem i krzykiem, chcącym wydostać się na zewnątrz mnie.
Uznałam to za dobry omen.
Szybko wyskoczyłam z łóżka, nakładając bluzę i wyszłam na balkon. Pogoda była piękna, wręcz idealna do wyjścia na dwór. Słońce grzało mocno, rażąc w oczy swoim blaskiem. Niektórzy ludzie próbowali ukryć się przed jego promieniami, stojąc pod dachami budynków. Temperatura była nieprzyzwoicie wysoka, śmiało można by wyjść w samym stroju kąpielowym. Ptaki śpiewały głośno, słychać było śmiechy i rozmowy. Nie mówiąc już o tej zieleni. Wielki jej pas rozciągał się przed moim domem. Z mojego balkonu widać było park, do którego mieliśmy się udać razem z tatą. Pełen był biegających i radosnych dzieci ze swoimi pupilami. I kto by pomyślał, że taka pogoda może jeszcze być na początku września?
Nie namyślając się długo, prawie, że wybiegłam z pokoju by obudzić tatę. Nie pukając, weszłam do jego sypialni i zaczęłam skakać po łóżku, śmiejąc się.
- Nie możesz zachowywać się głośno gdzie indziej, no i może trochę ciszej? Są w tym domu osoby, które potrzebują czegoś takiego jak sen - wyburczał mój ojciec, chowając głowę pod poduszką.
- Możesz sobie pomarzyć! Jestem pełna energii i nie mam zamiaru jej marnować. Najlepszym rozwiązaniem naszego problemu będzie ubranie się i od razu pójście po parku! - wykrzyknęłam w odpowiedzi radośnie, odkrywając go i zrzucając kołdrę na ziemię. - No wstawaj leniu!
Tym razem podziałało. Tata usiadł i spojrzał na mnie lekko nieprzytomnym wzrokiem.
- Ty się tak nie rozpędzaj, bo ci ta tęczowa szopa, którą masz na głowie zaraz wybuchnie. - uśmiechnął się triumfalnie, widząc jak staram się opanować swój zapał.
 - A teraz mogłabyś wyjść? Bo mam zamiar się ubrać, byś mi tutaj zaraz jaja nie zniosła przez tą swoją niecierpliwość.
Radośnie spełniłam jego prośbę i od razu udałam się do swojego pokoju, by się przygotować do wyjścia. Gdy byłam już ubrana, zbiegłam na dół do kuchni i spakowałam wszystkie rzeczy potrzebne do pikniku. Nie było tego dużo, ale wystarczająco, by taka dwójka głodomorów jak my, najadła się do syta. Nie miałam zamiaru wracać do domu przed wieczorem.
Na miejsce dotarliśmy chyba po jakiś trzydziestu minutach, trzymając się za ręce i co chwilę wybuchając śmiechem. Koc rozłożyliśmy tuż przy lesie, by gałęzie drzew osłaniały nas przed gorącymi promieniami Słońca. Położyłam się na nim i oparłam głowę o nogi taty. Na chwilę nastała cisza, kiedy rozkoszowaliśmy się ciepłymi podmuchami wiatru.
- Tato, opowiedz mi jeszcze raz jak poznałeś się z mamą - poprosiłam, a w odpowiedzi usłyszałam jego śmiech. Uwielbiałam gdy o niej mówił. W jego głosie zawsze słychać było nutkę zachwytu i tęsknoty.
- Miałem wtedy dwadzieścia lat i pracowałem jako sprzedawca w kawiarni, która jednocześnie zajmowała się sprzedażą kwiatów. Przychodziła do sklepu codziennie, o tej samej godzinie i zawsze prosiła o bukiet stokrotek. Była przepiękna. Oliwkowa skóra, długie czarne włosy, brązowe oczy, które po niej odziedziczyłaś. Gdy wchodziła, roztaczała wokół siebie zapach płatków róży. Uśmiechała się zawsze w ten wyjątkowy sposób, jednym kącikiem ust. Jej głos był cichy i melodyjny. Zawsze gdy mówiła, czułem jak się odprężam. Byłem nią całkowicie oczarowany. Za każdym razem kiedy tylko pojawiała się w kawiarni, starałem się znaleźć w sobie odwagę by zaprosić ją na spacer, ale nigdy mi to nie wychodziło. Za bardzo obawiałem się możliwości, że może mnie wyśmiać. Jednak w końcu udało mi się i gromadząc wszystkie zasoby odwagi, zrobiłem to. Nawet nie wiesz jak wielkie było moje szczęście, gdy się zgodziła i wychodząc powiedziała, że cały czas czekała na ten moment. Poszliśmy do pobliskiego parku w centrum miasta. Wyglądała olśniewająco w swojej sukience w kwiecistym wzorze. Na początku rozmowa nam się nie kleiła, ale w końcu znaleźliśmy wspólne tematy. Okazała się być inteligentną i zabawną osobą. Bardzo mało mówiła o sobie, ale udało mi się dowiedzieć, że pracowała w księgarni i w między czasie chodziła też na studia. Spędziliśmy razem cały dzień, a gdy odprowadziłem ją do domu, powiedziała, że nie może się doczekać kiedy ponownie się zobaczymy.
Byłem zakochany w niej po same czubki uszu i miałem cichą nadzieję, że z wzajemnością. Od czasu tamtego spotkania, widywaliśmy się każdego dnia zaraz po pracy i zawsze w tamtym parku. W końcu zostaliśmy parą. Przez długi czas byliśmy ze sobą tacy szczęśliwi. I nagle pojawiłaś się ty. Nie widzieliśmy świata poza tobą. Mama kochała cię z całego serca i nie ruszała się bez ciebie ani na krok. Lecz nagle musiała wyjechać. Ktoś z jej najbliższej rodziny poważnie zachorował i postanowiła się nim zająć. Miała takie dobre serce, dla osób potrzebujących pomocy zawsze znajdowała czas. Zdecydowała, że poleci tam sama, byś nie musiała się męczyć podróżą, bo wciąż byłaś za mała.
Nie wiem jak mogłem się na to zgodzić. Niedługo po odlocie, okazało się, że samolot którym leciała, wpadł wprost w szalejącą burzę i piloci nie potrafili nad nim zapanować. Samolot spadł niedaleko granicy naszego kraju. Żaden z pasażerów, w tym i twoja matka, tego nie przeżył. - mówił cicho, delikatnie głaszcząc mnie po włosach.
Mama opuściła nas, gdy miałam zaledwie rok. W domu nie mieliśmy niczego co było z nią związane. Żadnego przedmiotu, nagrania czy chociażby głupiego zdjęcia. Gdy pytałam się dlaczego, odpowiedź zawsze była taka sama: za dużo bólu i tęsknoty.
Tata starał się wychować mnie na sprawiedliwą i pomocną osobę. Zawsze wpajał mi zasadę, bym nie żałowała żadnego ze swoich wyborów, bo każdy z osobna mnie czegoś nauczył.
Nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc. Jestem z niego dumna, że daje radę wytrzymać z takim dzieckiem jak ja i jeszcze potrafi mnie kochać.
- Wiesz co? Chyba najwyższy czas bym ci to dał. Używaj mądrze. - z zamyślenia wyrwał mnie głos taty, który z kieszeni wyciągnął jakiś błyszczący przedmiot i założył na palec wskazujący mojej prawej ręki. Tym czymś okazał być się pierścionek. 
Był przepiękny.
Najprawdopodobniej wykonany ze srebra. Miał kształt liści bluszczu, owijających się wokół mojego palca aż do paznokcia. W niektórych miejscach był złączony małymi łańcuszkami, tak by nie przeszkadzał w ruszaniu oraz zginaniu palca. Wydawałoby się, że sam z siebie zaczyna jaśnieć.
Oszołomiona, nie potrafiłam nic z siebie wykrztusić i tylko patrzyłam na zadowolony uśmiech taty.
- Podoba ci się? - już chciałam odpowiedzieć, lecz przerwał mi dziki ryk dochodzący z lasu.
Tata momentalnie poderwał się z ziemi.
- Uciekaj Mel. Szybko - powiedział trzęsącym się głosem.
- Nigdzie nie idę. Co się tak w ogóle dzieje? - rozglądałam się zdezorientowana.
Z lasu wyłoniła się wielka postać.
Wyglądem przypominała człowieka, a dokładniej mężczyznę. Z wyjątkiem jednego, malutkiego szczególiku: miał jedno oko, pośrodku czoła i był wysoki na ponad sześć metrów. Ubrany tylko w kawałek materiału owiniętego wokół bioder, który trochę psuł jego przerażający wygląd.
- Melody, biegnij przed siebie i nie rozglądaj się. Znajdź Ashtona, powiedz mu co się stało i że nadszedł już czas. - popchnął mnie w stronę ścieżki, którą wychodziło się z parku. O dziwo, nie widziałam nikogo oprócz nas.
- Nie zostawię cię tutaj, nie ma mowy. Uciekamy razem. - przerażona, przysunęłam się do niego. Spojrzałam w stronę lasu. Olbrzym zbliżał się dużymi krokami, wymachując maczugą nabitą zardzewiałymi gwoździami, które niebezpiecznie świeciły zielonym blaskiem.
- Melody, rób co powiedziałem. UCIEKAJ! - krzyknął tata i odepchnął mnie w momencie, gdy to monstrum go złapało. Sturlałam się z małego pagórka na którym przed chwilą się znajdowałam.
Przerażona i sparaliżowana, patrzyłam jak rzuca moim ojcem w jakieś zielsko. Nie wiedziałam co robić, nawet nie wierzyłam w to co się teraz działo. Dopiero gdy zaczął iść w moją stronę i wydawać z siebie triumfalne okrzyki, ocknęłam się. 
Myślałam gorączkowo. 
Miałam zamiar znaleźć tatę i razem z nim uciec, nie widziałam żadnej innej opcji. Powoli odzyskiwałam czucie w całym ciele. Z tego co zdążyłam zauważyć, miejsce w którym wylądował mój rodziciel znajdowało się po mojej prawej stronie.
Poczułam nagły przypływ adrenaliny i coś takiego, jakby moje ADHD zaczęło pracować na jeszcze wyższych obrotach. Zebrałam w sobie wszystkie posiadane siły i ruszyłam biegiem w wybranym kierunku. Już po chwili zagłębiłam się w te całe zielsko. Mniej więcej gdzie tata "wylądował", więc nie było problemu ze znalezieniem go.
Problemem było to, jak wyglądał.
Kończyny leżące pod nienaturalnym kątem, podarte ubrania, z ust ciekła krew i jakby tego było mało, ciało pełne ran zrobionych przez kamienie. 
Przerażona, zaraz znalazłam się przy nim i położyłam jego głowę na moich kolanach.
Ledwie przytomny, podniósł powieki i z trudem skupiając wzrok na mojej twarzy, uśmiechnął się lekko.
- Wszystko będzie dobrze. Uciekniemy stąd. Wszystko będzie dobrze. Nic się nie stało. Wszystko będzie dobrze. - powtarzałam te słowa jak mantrę płaczliwym głosem, delikatnie starając się go podnieść. On jednak powstrzymał mnie, podnosząc dłoń.
- Już jest za późno i dobrze o tym wiemy. Ciała śmiertelników nie są tak odporne na ból i obrażenia - wyszeptał, a po chwili patrząc na mnie z czułością, dodał - Moja dziewczynka. Moja dzielna córeczka.
- Co? O czym ty mówisz? Jakie za późno? Za późno będzie jak ja tak powiem. - mocno ścisnęłam jego dłoń, czując łzy ściekające po policzkach.
Z trudem spojrzał na mnie.
- Uciekaj.
To było ostatnie słowo jakie wypowiedział.
Oczy znieruchomiały, płuca przestały pompować tlen, a serce przestało bić. Nie potrafiłam w to uwierzyć. Łzy nie przestawały płynąć, a ja wpatrywałam się w twarz mojego ojca.
W usta, które już nigdy nie miały wygiąć się w uśmiechu.
W oczy, z których już nigdy nie miała wypłynąć żadna łza bólu, czy szczęścia.
Słyszałam wrzask tego olbrzyma, ale nie obchodziło mnie to. Mógł być daleko stąd, a nawet tuż za mną. Wszystko było mi jedno.
- Nareszcie cię znalazłem. Pora umierać. - usłyszałam za sobą głos, przypominający bardziej wrzask dzikiego zwierzęcia, niż jakikolwiek ludzki odgłos.
Bez strachu i jakichkolwiek uczuć, wstałam i odwróciłam się przodem w stronę mojego przyszłego oprawcy.
- Czekam - odpowiedziałam beznamiętnie, rozkładając ręce w geście zaproszenia.
Nie bałam się śmierci, wręcz przeciwnie. Chciałam umrzeć. Straciłam już wszystko, więc nie zrobi mi to takiej różnicy jakiej się wszyscy mogliby spodziewać. Tak czy siak, miałam właśnie w tym momencie zakończyć swój żywot.
Wolałam odejść z tego świata z honorem, niż błagać o litość.
Stwór jednak chyba nie spodziewał się takiej reakcji z mojej strony, bo na chwilę zatrzymał się zaskoczony. Ale jak mówiłam, to była tylko chwila.
Podniósł swoją maczugę, jakby prawie nic nie ważyła, zakręcił nią nad sobą i z całej siły uderzył we mnie. Poczułam metal rozdzierający moją skórę oraz towarzyszący temu ogromny ból. Nie miałam nawet jak krzyknąć.
Odleciałam na kilka metrów w tył, lądując z hukiem.
Ból przysłonił mi wzrok, straciłam władzę nad własnym ciałem. Jedynym w pełni sprawnym zmysłem jaki mi pozostał, był słuch.
Dochodziły do mnie odgłosy walki i krzyki. Zaraz po tym zaległa cisza.
 - Melody, słyszysz mnie? Nie zasypiaj. Melody proszę. - usłyszałam stłumiony głos tuż przy moim uchu i poczułam jak ktoś klepie mnie po policzkach. A może nawet bije, nie wiem. Coraz ciężej było mi skupić się na czymkolwiek.
- Zabieram cię stąd. Wszystko będzie dobrze. Słyszysz? Będzie dobrze.
Na to ostatnie zdanie, gdybym mogła to bym się uśmiechnęła. Dopiero teraz zrozumiałam jak to pusto brzmi w uszach osoby, którą od śmierci oddziela zaledwie próg.
Chciałam się temu komuś zaśmiać prosto w twarz, nazwać go naiwnym. Już nic nie będzie dobrze. To koniec.
Pomyślałam o Ashtonie. Będzie musiał sobie jakoś beze mnie poradzić. Tak jest nawet dla niego lepiej. Nie będzie musiał znosić mojego towarzystwa, a ludzie przestaną go  odtrącać.
Oddałam się całkowicie ciemności, która opatuliła mnie niczym ciepły koc. Nareszcie spokój.


_______________________________
Po wielu trudnościach nareszcie mi się udało dodać ten rozdział. Wydaje mi się, że z następnym rozdziałem pójdzie mi szybciej. :)I chciałabym wam podziękować za tak ciepłe przyjęcie tej historii, nawet nie wiecie jak mi się ciepło na serduszku zrobiło. To chyba tyle, tak w sumie. Chciałabym jeszcze tylko powiedzieć, że zaraz zaczynam nadrabiać czytanie blogów.

Do następnego,
Natalie ♥

niedziela, 2 listopada 2014

Iryfon


Chciałabym tylko napisać, że jest mi bardzo przykro.
Rozdział nie jest dodawany bardzo długo, ale mam ku temu niestety powody. Trochę głupio, że dopiero co zaczęłam a już wszystko się przedłuża, ale trudno. Piszę dlatego żebyście wiedzieli, że staram się jak mogę i rozdział dodam w najbliższym czasie.

Proszę was o cierpliwość :)
Natalie ♥